Kochani

          Tydzień temu Pan Jezus przemawiał w Synagodze w Kafarnaum i tam wypędził złego ducha z człowieka. Po nabożeństwie Piotr i Andrzej zaprosili Chrystusa do domu na świąteczny obiad. Okazało się, że i w domu był problem, bo teściowa Piotra leżała chora. Pierwsze czytanie przywołuje postać cierpiącego Hioba, który siedzi na śmietnisku, przygnieciony nieszczęściami i żali się na swój los: „czyż nie do bojowania podobny jest los człowieka?” To znaczy, że każdy ma jakieś swoje biedy, z którymi musi się zmagać codziennie. Bywa, że nawet wierzący katolicy zazdroszczą bliźnim: a to lepszej pracy, a to lepszej relacji w rodzinie, a to zdolniejszych dzieci, a to trzeźwości w rodzinie, itp. Tymczasem mądra Księga Hioba poucza nas, że choćby na zewnątrz wszystko wyglądało pięknie – a przecież naszych bliźnich widzimy tylko z zewnątrz, to przecież nie wiemy jakie problemy kryją się za fasadą ich domu. Z tego powodu zazdrość została nazwana najgłupszym z grzechów, bo człowiek zazdrości bliźniemu jego losu i sytuacji, a tak naprawdę nie wie, że w gruncie rzeczy nie ma czego zazdrościć. Nie zdaje sobie sprawy, że każdy w głębi swojego domu, albo w głębinach swojego serca z czymś się zmaga. Wracając do Ewangelii możemy sobie wyobrazić, że rodzina tego opętanego, który przy wszystkich tydzień temu krzyczał na Pana Jezusa mogła się publicznie wstydzić i mogli rozglądając się dokoła myśleć sobie, że inni to mają lepiej, bo nie mają takich zmartwień. Takich może nie mają, ale pewnie mają inne, wcale nie lżejsze.

          Adam Mickiewicz napisał krótki wierszyk: Polały się łzy me czyste, rzęsiste, na me dzieciństwo sielskie, anielskie, na moją młodość górną i durną, na mój wiek męski – wiek klęski. Polały się łzy me czyste, rzęsiste. Pamięta, jak omawialiśmy ten wiersz w liceum i nasza polonistka mówiła o tym, że żona Mickiewicza zapadła na jakąś chorobę psychiczną. Była ukrywana w domu, a poeta wracając do domu słyszał już jej okrzyki – odgłosy choroby. Dlatego nie było mu lekko. Dzisiejsza Ewangelia dotyka naszych domowych problemów, być może skrzętnie ukrywanych przed sąsiadami. Pan Jezus chce wejść w zakątki domu i je uzdrowić, a na pewno chce nam ulżyć. Wielu z nas symbolicznie otwarło swoje drzwi na to, żeby Pan Jezus wszedł do domu, mówię tu o wizycie duszpasterskiej i błogosławieństwie z nią związanym. Są tez pewnie i tacy, którzy uważają, że poradzą sobie sami. Zawsze można próbować, ale czy nie jest nam lżej ze wsparciem od samego Boga?

          Pan Jezus znał Piotra i Andrzeja nie od dziś. Żaden nie wspomniał mu o tym, że mają chorą lezącą w domu. Ewangelista pisze, że leżała w gorączce, ale może to znaczyć również, że leżała w malignie, leżała i majaczyła. Dzisiaj pewnie wiedzielibyśmy, że to Alzheimer, albo demencja, albo depresja, albo udar, albo jakaś inna choroba, która wyłączyła tej kobiecie możliwość kontaktu ze światem. Pewnie dlatego była to sprawa wstydliwa, o której nie mówili publicznie, a dopiero wyszła na jaw, kiedy sam Pan Jezus wszedł do ich domu. Pan Jezus ujął chorą kobietę za rękę i jeden raz spożyli normalny obiad z apostołami. Przecież potem poszli za Chrystusem, a do domu już nie wrócili, więc ten cud nie był dla nich korzyścią, ale znakiem że Bóg pamięta, że dotyka i podaje dłoń.

          Wielu z nas błędnie rozumie cuda Chrystusa. Uważamy, że były one przede wszystkim pomocą bliźnim i rozwiązaniem ich problemów. Skoro tak, to od razu rodzi się nam pytanie, dlaczego Pan Jezus nie uzdrowił wszystkich ludzi na świecie wtedy kiedy żył, a i dzisiaj mógłby to zrobić, a On wybiera tylko niektórych i to od czasu do czasu. Prawda jest taka, że pierwszym celem cudu jest znak: znak Bożej obecności i mocy. Pierwszy cel cudu nie polega na tym, żebyśmy skorzystali, ale zrozumieli kim jest Chrystus i co może. Gdy to zrozumiemy, nigdy nie pozostaniemy wobec Chrystusa obojętni. Tak wielu obojętnych pokazuje, że tka niewielu cuda rozumie.

          Nie tylko apostołowie bezpośrednio nie skorzystali z cudu uzdrowienia teściowej Szymona. Wielu ludzi zeszło się z okolicznych wiosek i czekało na cud, ale Pana Jezusa nie znaleźli. Szymon przybiegł za Nim na miejsce, gdzie przebywał sam w ciszy modlitwy i wołał, że wszyscy Go szukają. Pan Jezus zwykł odpowiadać na pytania tylko raz. Na to pytanie odpowiedział już o wiele wcześniej Maryi i Józefowi: Jestem zawsze w tym, co należy do mojego Ojca. Czy ktoś z chętnych na cud wpadł na to, żeby poszukać Pana Jezusa w odosobnieniu i ciszy modlitwy? Apostoł już to wiedział. Dzisiejsza Ewangelia jest po to, żebyśmy i my wiedzieli, gdzie Go szukać i umieli Go zawsze znaleźć.

logo

caritas

Liturgia na dziś

Copyright © 2024 Parafia Św. Józefa w Sandomierzu. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Joomla! jest wolnym oprogramowaniem wydanym na warunkach GNU Powszechnej Licencji Publicznej.
DMC Firewall is developed by Dean Marshall Consultancy Ltd